Sterowiec niesterowalny Sterowiec niesterowalny
1839
BLOG

Che Guevara z Koranem

Sterowiec niesterowalny Sterowiec niesterowalny Polityka Obserwuj notkę 15

 

Islamscy terroryści w Rosji walczą nie tylko za pomocą bomb. Bardzo ważną rolę pełni ich wizerunek jaki kształtują wśród zwykłych „konsumentów informacji”. 

Mimo odrażającej natury zamachów samobójczych nie brakuje ludzi choćby podświadomie współczujących terrorystom. Organizatorzy zamachów starannie dobierają formę przekazu, dbają o to, by wśród widzów nawet na poziomie podświadomym utrwalił się wizerunek „błędnych rycerzy” walczących może nie zawsze słusznymi metodami, ale przynajmniej w jakiejś „dobrej sprawie”. Wielu zamiast morderców widzi w nich więc niemal współczesnych Robin Hoodów. A to jest także jeden z ich celów.

 Od „Afganu” do Che Guevary 

O Szamilu Basajewie świat usłyszał w czerwcu 1995 r. Kilkudziesięciu terrorystów zajęło szpital w Budionowsku. Na ekranach telewizorów pojawił się brodaty gość w zielonym mundurze, który sepleniąc ale trzymając na muszce setki pacjentów, zmusił do rozmowy premiera Rosji. Bardzo ważnym elementem w przekazie Basajewa był jednak jego wygląd – szczupły brodaty mężczyzna ze zmęczonymi oczami ubrany w wypłowiały mundur koloru khaki. Na głowie wojskowy kapelusz, spod którego „z pewną nieśmiałością” wystawała zielona opaska bojownika dżihadu. 

  Właśnie ten kapelusz zwrócił moją uwagę. Był to bardzo „pozytywny” element ubioru – takie właśnie kapelusze były jednoznacznie kojarzone z radzieckimi żołnierzami w Afganistanie.

Dlaczego ten element miał takie znaczenie w przekazie medialnym? Otóż, w odróżnieniu od społeczeństw na Zachodzie, ludność b. ZSRR wcale nie kojarzyła weteranów z Afganistanu negatywnie. Wręcz przeciwnie, postrzegano ich jako „wiernych żołnierzy”, którzy dzielnie wykonywali swój żołnierski obowiązek a na koniec zostali porzuceni i zostawieni sami sobie przez „system”.   I tak też wielu postrzegło Basajewa – nie tyle jako krwawego terrorystę (w Budionowsku zginęło 129 osób), co „faceta doprowadzonego do ostateczności” przez „złe władze”. Basajew wygrał tę rozgrywkę.

 

Później zmienił wizerunek. Jego wzorem medialnym stał się chyba najbardziej rozpoznawalny symbol kultury masowej – Che Guevara. 

 

 

 

Brodacz w czarnym berecie z gwiazdą stał się w oczach zachodnich mediów kimś w rodzaju „błędnego rycerza” walczącego z potężnym przeciwnikiem. Po co, jak – nieważne, ważne że walczy a więc respekt mu się należy. Zdjęcia kaukaskiego „Che” na dobre zadomowiły się w międzynarodowych serwisach informacyjnych. Tę rozgrywkę Basajew też wygrał. 

Kolejnym elementem w budowaniu wizerunku była niechęć Basajewa do działalności stricte politycznej. Tak, był premierem Czeczenii, ale nic nie wiemy o jego dokonaniach. No może poza tym, że w zrujnowanej republice bardzo szybko zbudował parę will dla siebie i rodziny. A potem, śladem swojego wzoru, rzucił posady i ruszył na kolejną wojnę – tym razem do Dagestanu – rozpoczynając kolejną batalię z Rosją. Tu nastąpiła kolejna zmiana wizerunku naszego „generała”. Nowa wojna toczyła się już w ścisłej współpracy z zagranicznymi sponsorami światowego dżihadu, a do nich trzeba było skierować nowy przekaz. Basajew więc zamienił czarny beret na wojskową czapkę z przepaską z wersetami z Koranu.

  Tym razem zobaczyliśmy już nie „idealistę z karabinem”, ale wojskowego dowódcę, żołnierza islamu. Ten wizerunek również został chętnie „kupiony” w mediach. Czy ktoś wówczas nazywał Basajewa terrorystą? Skąd, najwyżej „watażką”.

Szybkie rozgromienie czeczeńskich oddziałów i zajęcie Czeczenii przez rosyjskie wojska zmusiły Basajewa do ukrywania się w górach. O dawnym „generalskim” splendorze nie było mowy, w lesie tez trudno o ubrania ładnie wyglądające na zdjęciach. Dostęp do mediów tez był trudny. Dlatego zdjęcia Basajewa w „warunkach polowych”, zresztą kiepskiej jakości, już nie są na tyle znane.

 

Zmienił się też wizerunek Basajewa. Od walki z wojskiem przeszedł do organizowania zamachów samobójczych. A to już zupełnie nie jest zgodne z linią redakcyjną. I tak zaczął się jego upadek w mediach. Leśny dziadek w czapeczce z włóczki i brudnym swetrze nie jest „sexy”, zwłaszcza gdy wysyła kamikadze z bombami. Media żyły już najwyżej jego legendą, jakże „sexy”, z czasów świetności. Czas Basajewa skończył się 10 lipca 2006 r., kiedy nad ranem do induskiego miasta Ekażewo została wezwana straż pożarna z powodu potężnego pożaru.

 

 

Strażacy znaleźli kilka płonących samochodów, w tym ciężarówkę. Domyślając się, że przyczyną pożaru był jakiś wybuch, wezwali milicję. Patrol milicjantów wezwał „służby”. Dopiero po ugaszeniu pożaru i wyciągnięciu zwłok kilku ludzi, z wielkim trudem odkryto kto był jednym z zabitych (ostateczna identyfikacja trwała aż pół roku). „Służby” oczywiście odtrąbiły sukces z powodu „likwidacji przywódcy terrorystów”. Jednak najprawdopodobniej rację mieli sami terroryści przyznając, że Basajew zginął przez przypadek podczas transportu materiałów wybuchowych.

 

Arabska parodia Che

 

  Amir (emir) ibn al Chattab nawet nie wiadomo kiedy i gdzie się urodził. Jedni mówią, że pochodził z Jordanii, inni że z Arabii Saudyjskiej – choć przedstawiciele obu państw nie chcą w nim widzieć rodaka. Według najszerzej znanej wersji jego biografii, pochodził z zamożnej rodziny (jedni twierdzą, że czeczeńskiej, inni że czerkieskiej) z Bliskiego Wschodu, został wysłany na studia do USA w latach 80. Ale zamiast na uniwersytet trafił do Afganistanu – wówczas taka zmiana planów nie była na Zachodzie niczym podejrzanym. Walczył z wojskami radzieckimi, był ranny, stracił palce na lewej ręce. Po rozpadzie ZSRR brał udział w walkach z rosyjską armią na granicy z Tadżykistanem. Do Czeczenii przybył w 1995 r. Niektórzy twierdzą, że wziął ze sobą kilkunastu arabskich mudżahedów, inni że kilkudziesięciu, jeszcze inni że nawet kilkaset. I znowu walczył o sprawę islamu z niewiernymi. Ciekawe, że już w 1995 r., zanim rosyjskie wojska opuściły Czeczenię, zorganizował obóz „Kaukaz” (na terenie byłego obozu pionierskiego w jednej z wiosek), gdzie szkolił przyszłych zamachowców. Poznał się też z Basajewem, choć początkowo panowie ponoć nie pałali do siebie wielką sympatią. Znał się na islamie, na materiałach wybuchowych, walce, a co najważniejsze – stał się łącznikiem z islamistycznymi organizacjami na Zachodzie, z którymi dosłownie mówił jednym językiem, załatwiał finansowanie dla czeczeńskiego dżihadu.

W 1998 r. zaprzyjaźnił się z Basajewem, który wówczas już zdecydowanie zrezygnował z deklaracji stricte separatystycznych na rzecz fundamentalizmu religijnego i prowadzenia świętej wojny. Potem już była wyprawa na Dagestan, znowu wojna z Rosją i ucieczka do lasu.

Chattab w Czeczenii był bardziej przywiązany do wizerunku „wędrownego bojownika” w stylu Comandante, podobnie zresztą jak jego arabscy przyjaciele, niż miejscowi bojownicy. Najczęściej występował w czarnym berecie, z półprofilu, z uśmiechem. Trudno jednak powiedzieć na kim chciał w ten sposób zrobić wrażenie – kaukascy islamiści nigdy do końca nie uznali go za swojego, choć niewątpliwie cieszył się sporym szacunkiem jako znawca sztuki terroru. Wśród Rosjan zaś zyskał sławę rzeźnika, który zabija tylko po to by zabijać, choć próbuje to w łamanym rosyjskim tłumaczyć wersetami z Koranu. 

Wizerunek niezłomnego bojownika podtrzymywał nawet chowając się w górskich lasach. W odróżnieniu od swoich czeczeńskich kolegów nie zniżył się do tego by w obiektywie pokazać się w brudnym dresie i czapeczce z włóczki. Jego żywiołem były kamuflaż, broń, czyli ekwipunek bojownika, nie lumpa. Na zachodnich mediach jednak nie zrobiło to wrażenia – raz, że przyjaciele afgańskich talibów przestali być przyjaciółmi dziennikarzy, dwa, że niektórzy pamiętali jak Chattab urządził egzekucję 6 członków misji Czerwonego Krzyża w Czeczenii.

 

Arabski Che Guevara zakończył swój żywot w marcu 2002 r. kiedy dostał w swoje ręce list wysłany rzekomo przez matkę.

Tymczasem nadawcą była rosyjska bezpieka a papier został nasączony bardzo mocną trucizną. Można powiedzieć, że ta operacja, jako jedna z nielicznych, była naprawdę sukcesem „służb”, gdyż polowanie zakończyło się sukcesem. Do grobu złożono go już nie w berecie tylko… właśnie w czapeczce z włóczki, zwanej w Rosji „kondomikiem”. 

 

Harcerz z Koranem i karabinem wchodzi do Internetu 

Aleksander Tichomirow miał być „nową jakością” w szeregach kaukaskich islamistów. Syn matki Rosjanki i ojca Buriata (zmarł gdy miał niecały rok), początkowo wychowywał się w szkole buddyjskiej. Będąc nastolatkiem przeszedł na islam, przyjął imię Said, w wieku 20 lat wyjechał na 3-letnie studia religijne do Egiptu i Kuwejtu, wcześniej uczył się w islamskich szkołach w Rosji. Zaczął sam pisać kazania i wykłady z nauk islamu, szybko zdobył szacunek i popularność w środowisku islamskiej młodzieży Rosji. Przez parę lat pracował przy moskiewskim meczecie a jednocześnie głosił swoje nauki przez Internet, dorabiając m.in. lekcjami online. Nie jest jasne jak i dlaczego młody inteligentny człowiek, znany i lubiany w szerszym kręgu rosyjskich muzułmanów, który właśnie założył rodzinę i wrócił w rodzinne strony gdzie żyła jego matka, nagle wyjechał na Kaukaz. Tam spotkał się z przywódcami czeczeńskiego podziemia, złożył im przysięgę i… został Saidem Buriackim.

 

Zamieszkał w lesie, ale nadal głosił swoje nauki przez Internet. Teraz już jednak nie był to zwykły islam, tylko nawoływanie do wojny na wyniszczenie, poparte licznymi cytatami z Koranu. Dodatkowo Said sam brał udział w tej wojnie – według własnych słów, przygotowywał bomby i „pasy szachidów”.

Trudno powiedzieć ilu młodych ludzi nauki Tichomirowa skłoniły do popełnienia zamachów, ale swój wizerunek budował on dwutorowo. Z jednej strony, występował w roli „rosyjskiego taliba”, nawet nosząc charakterystyczna pasztuńską czapkę i prawie zawsze występując z bronią w ręku.

Z drugiej strony, w wielu listach romantycznie zachwalał uroki życia w lesie wśród „braci w wierze i walce”. Czytając niektóre jego listy ma się wręcz wrażenie, że pisał je jakiś harcerz z ADHD, któremu odbiło na punkcie religii – połowę tekstu stanowiły cytaty z Koranu usprawiedliwiające wojnę, drugą zaś opisy życia w lesie niczym z obozu przetrwania dla skautów. Najwyraźniej nawet rosyjskie służby specjalne traktowały go jako nieszkodliwego wariata – dopiero w drugiej połowie 2009 r. wszczęto przeciwko niemu postępowanie, ale w dość błahej sprawie („udział w nielegalnej formacji zbrojnej”) i to wyłącznie na podstawie zdjęć z Internetu z bronią w ręku.

 

Raz Tichomirow przesadził, ale nawet to nie naruszyło jego wizerunku. W sierpniu 2009 r. furgonetka załadowana ponad toną materiałów wybuchowych uderzyła w komendę milicji w induskim Nazraniu podczas porannego apelu. Zginęło 25 osób, ponad 260 zostało rannych. Kilka dni później w Internecie pojawiło się nagranie wideo z zamachu. Ale przed zdjęciami ataku, przez kilka minut Said Buriacki, siedząc w furgonetce na tle bomb, opowiada o islamie i dżihadzie.

Wprawdzie nie mówi, że to on sam dokona zamachu, ale na stronie, która opublikowała nagranie, jednoznacznie podano, że został szachidem. Na forach rosyjskich islamistów zawrzało od wyrazów uznania. Co druga wypowiedź to była gotowość niemal natychmiast powtórzyć jego wyczyn – niektórzy bardziej trzeźwo myślący nawet nazwali tych entuzjastów „krzesłomudżahedami”. Sam Buriacki jednak ani myślał ginąć i parę tygodni później znów pojawił się na ekranach z kolejnym leśnym kazaniem z bronią w ręku. Jego adepci przyjęli zmartwychwstanie bez szemrania.

 

Wówczas ktoś wreszcie zdał sobie sprawę z tego, że 28-latek z Buriacji nagle stał się jednym z głównych ideologów dżihadu. Wyszło także, że nagrywanie kazań w lesie ma też swój wymiar praktyczny – z nagranych wnętrz domu byłoby zbyt łatwo namierzyć kryjówkę terrorystów. Mimo, że nadal był oficjalnie poszukiwany tylko z jednego artykułu kodeksu karnego i to w ramach śledztwa prowadzonego przez jedynie czeczeńską milicję, w prasie przedstawiciele „służb” otwarcie zaczęli go nazywać jednym z najgroźniejszych terrorystów. Said już był sławny, ale na wszelki wypadek wziął jeszcze na siebie organizację wysadzenia pociągu Moskwa-Petersburg w grudniu 2009 r. (28 zabitych, ponad 90 rannych). Trudno powiedzieć, czy tak bardzo chciał zostać kolejnym szachidem, czy wierzył w nieskuteczność rosyjskich „służb”. Prawdopodobnie to drugie i… prawie się nie pomylił. 4 marca 2010 r. w już wspomnianym induskim mieście Ekażewo rosyjski specnaz otoczył jedną z farm. Walka trwała kilka godzin, zabito kilku bojowników, kilku się poddało. Według przedstawicieli „służb”, aż do odnalezienia dokumentów nie wiedzieli oni z kim mają do czynienia, cała zaś akcja miała na celu rozgromienie wytwórni bomb a nie zabicie duchowego przywódcy islamistów.

W zabudowaniach znaleziono broń, amunicję, prawie pół tony saletry i trzy gotowe bomby. W kieszeni jednego z zabitych znaleziono dowód osobisty i paszport na imię Aleksandra Tichomirowa. Ostatecznie tożsamość została potwierdzona przez ekspertów sądowych. Ciało „leśnego kaznodziei” zostało złożone w anonimowym grobie zgodnie z ustawą o zwalczaniu terroryzmu, zakazującą wydawania rodzinie ciał terrorystów.

 

 

Losy tych trzech kaukaskich „Comandante” pokazują jak daleko jest naprawdę tym ludziom do tego romantycznego wizerunku, jaki tworzą w mediach. Przede wszystkim, to już nie są „bojownicy o wolność Czeczenii”, tylko kolejni naśladowcy Al Kaidy czy innych bojowników na rzecz światowego dżihadu. Trudno jest ocenić szczerość ich wiary, ale skutki ich działań są tragiczne dla setek ludzi. Nie walczą oni już zresztą z Rosją (co jeszcze od biedy mogłoby usprawiedliwiać ignorancję polskich mediów w tej kwestii), tylko zabijają przede wszystkim dziesiątki Czeczeńców, Inguszy czy mieszkańców Dagestanu. Sami zaś przeważnie wcale się nie śpieszą do zostania szachidami. Losy przywódców kaukaskiego dżihadu ponadto zadają kłam innemu mocno zakorzenionemu w Polsce mitowi – że islamistów „stworzyli” sami Rosjanie, prowadząc brutalną wojnę w Czeczenii i zmuszając dumnych górali do zemsty. Otóż nie ma żądnych danych, by podczas pierwszej wojny czeczeńskiej zginął ktokolwiek z rodziny Basajewa. Jakiej więc zemsty szukał on w 1999 r. w Dagestanie? Na kim mścił się pochodzący z Bliskiego Wschodu Chattab? Albo jakie mógł mieć pretensje do Rosjan… pół Buriat pół Rosjanin z Ułan Ude Aleksander Tichomirow, który podczas wojny czeczeńskiej był nastolatkiem?!

Kiedyś w przestworzach cicho i dostojnie leciały sterowce - duże, może niezgrabne, ale mające swoje piękno. Podróżowały nimi panowie we frakach i panie w eleganckich sukniach. Dziś mamy tysiące mniejszych hałaśliwych samolotów. Są szybsze, pojemniejsze, bardziej zwrotne więc wyparły olbrzymów. Podobnie w polityce. Jeszcze niedawno była ona domeną panów w cylindrach, doskonale wykształconych i z dobrych rodzin. Dziś opanowały ją dziwni ludzie albo wymachujący gumowymi penisami, albo pozujące pół nago, a przede wszystkim kłamiący w żywe oczy. Powołanie Polityka i Dziennikarza (przez duże P i D) to dziś taki sam archaizm jak sterowiec. Liczy się spryt, cwaniactwo, ilość a nie jakość. Chyba coś myśmy stracili, a nawet tracimy nadal. PS. Nie jestem fanem PiS, PO, SLD i in. W ten sposób pewnie narażę się wszystkim nie zdobywając sympatii z żadnej ze stron. Ale wolę być indywidualistą z własnym zdaniem niż bezbarwnym rzecznikiem jakiejś partii, która przecież już ma rzecznika!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka